czwartek, 30 czerwca 2016

One.

Perspektywa Amandy


- Świetnie. - warknęła wchodząc do pokoju.
Kopnęła leżący obok niej plecak i położyła się na łóżku, wlepiając wzrok w śnieżno biały sufit.
Kolejny raz pokłóciła się z rodzicami.
Nie było dnia, gdy przechodząc obok ojca nie usłyszałaby przeróżnych wyzwisk adresowanych w swoja stronę.
Denerwowała go, sama jej obecność w tym domu.
Jej matka wiecznie zapracowana, nie zwracała na nią uwagi.
Odnosiła wrażenie intruza we własnym domu.

Choć traktowali ją jak śmiecia, nie potrafiła ich znienawidzić, byli jej rodzicami.


Pamiętała jak traktowali ja kilka lat temu, przed śmiercią jej starszego brata, później wszystko uległo zmianie. Znienawidzili ją, jakby jego znikniecie miało być z jej winy, lecz ona nie potrafiła czuć tej wrogości do nich.
Kochała ich, choć nawet nie potrafili wyjawić jej co tak naprawdę stało się z jej bratem.

Pamiętała to jak dziś, dzień w którym przestali zwracać na nią uwagę.

Ojciec trzymający matkę, która zanosiła się okropnym szlochem. Gdy zobaczył ją u szczytu schodów rozkazał jej iść do swojego pokoju.
Siedziała tam godzinę, sama w ciemnościach, pamiętała że jej brat nie wracał do domu od ponad doby. Choć miała tylko 8 lat rozumiała, ze coś się stało, ze jej osiemnastoletni braciszek może już nie wrócić.
Po godzinie przyszedł jej ojciec i odparł sucho, jakby nic się nie stało, jakby nigdy nic nie widziała, ze ma się kłaść spać, że Michał już nie wróci, po czym wstał nie wzruszony i odszedł.
Płakała cała noc, była małym dzieckiem, przez całe 8 lat codziennie przed zaśnięciem widziała uśmiechnięte twarze swoich rodziców, całujących ja do snu, czytających bajki, widziała w ich oczach bezgraniczną rodzicielska miłość.
Tamtego dnia to prysło, choć kochali ja nadal, lecz coś się w nich zmieniło.
Od tamtej pory nie wiedziała co się stało z Michałem, mogła się domyślać, ze zmarł, ale nie znała przyczyny.

Matka zaczęła coraz więcej pic, po pracy nie obyło się bez lampki, dwóch, czasami całej butelki wina.
Pamiętała jak ojciec nie raz musiał ja prowadzić do łazienki, bo wymiotowała. A nazajutrz przygotowywał im śniadanie, choć rodzicielka wstawała z łózka dopiero jak dziewczyna wyszła do szkoły.
Zawsze rano ojciec dawał jej pieniądze i życzył udanego dnia w szkole. To nie uległo zmienię przez te 17 lat, mimo że stał się kimś kogo już nie rozpoznawała.
Codziennie taki mały gest, sprawiał że wiedziała, że mimo wszystko ją kocha.
Poczuła jak jedna samotna łza bólu spływa po jej policzku, otarła ją wierzchem dłoni, zbyt wiele razy w samotności, płakała z tego powodu.

Wstała z łóżka i spakowała do małego plecaczka portfel, wodę, klucze i bilet na koncert.
Wyciągnęła z szafy już wcześniej przygotowany strój, położyła go na łózko, po czym zabrała świeża bieliznę i ruszyła do łazienki, aby odświeżyć się przed koncertem. Po parunastu minutach wyszła i udała się do pokoju.
Podeszła do toaletki, usiadła i zaczęła nakładać podkład, następnie użyła korektora pod oczy, aby zakryć sińce, przypudrowała twarz, wykonturowała ja lekko, po czym rozpoczęła zabawę z oczami.
Zdecydowała się na dość ciemny makijaż, następnie zrobiła cienkie kreski eyelinerem, podkreśliła rzęsy tuszem oraz brwi kredka, na końcu nałożyła na usta jasno bordowa szminkę. Rozczesała swoje krótkie, mokre, niebieskie włosy.
Nadal zastanawiała się po jaka cholerę zrobiła z siebie smerfa.
Zaczęła suszyć swoje niesforne, błękitne kosmyki, po czym stwierdziła, że upnie polowe z nich w wysokiego koka, a resztę zostawi rozpuszczona. Podeszła do łózka, ubrała czarne spodnie z dziurami na kolanach i czarna bokserkę z głębokimi wycięciami pod pachami, z logiem Black Veil Brides, zespołu na który koncert się wybierała, po chwili była już gotowa. Wzięła plecak i wyszła z pokoju, udała się na dół, ubrała swoje srebrne slip ony, weszła do salonu.

- Wychodzę. - popatrzyła na ojca, który siedział z laptopem na kolanach, za pewnie robiąc coś związanego z praca.
- Gdzie?
- Mówiłam wam, że idę dziś na koncert, wiec wrócę późno.
- Oczywiście, bo nie masz co robić z pieniędzmi, tylko uganiać się za jakimiś wymalowanymi pedałami, rób co chcesz. - warknął z pogarda, nie podnosząc na nią wzroku.
- Do później. - odpowiedziała lekko poirytowana i wyszła trzaskając drzwiami.
Nawet jeżeli zapłaciła za bilet, własnymi pieniędzmi, które zarobiła, jej ojca i tak to nie obchodziło.


Ciężko westchnęła, po czym wyciągnęła z kieszeni spodni wcześniej schowany telefon i słuchawki, puściła muzykę. Dziewczyna wyciągnęła jeszcze paczkę Lucky Strike, odpaliła jednego zaciągając się i powoli wypuszczając dym ze swoich płuc, uprzednio chowając papierosy do plecaka i zaczęła iść w stronę przystanku autobusowego.

Spojrzała na zegarek 12:20, za 10 minut miała mieć autobus, powinna jechać z tej wiochy, bo tak nazywała małe miasteczko pod Warszawa, około godziny, wiec pod klubem w którym miał się odbyć koncert będzie przed 14. Show miało się zacząć o 21, jakimś supportem, którego nazwy nawet nie pamiętała, Black Veil Brides zaczynali o 22, wpuszczali dopiero od 19, ale dla niej to nie miało znaczenia, chciała być jak najbliżej sceny, jak najbliżej tak ważnych dla niej osób - jej idoli.
Cała podekscytowana, już zapomniała o kolejnym nie przyjemnym incydencie w domu i wsiadła do autobusu, który miał ja zawieźć w zupełnie inny świat.
W słuchawkach właśnie zaczęło lecieć Coffin owego zespołu, uśmiechnęła się i usiadła pod oknem, oparła jedna rękę o szybę i wpatrywała się w mijany krajobraz.
Widziała spojrzenia starszych babć, które wręcz zabijały ją wzrokiem za swój strój, makijaż i widoczne tatuaże.
Jeden z nich na żebrach - gwiazdę BVB, zrobiła go miesiąc temu oraz napis na przed ramieniu
" Do or Die " zakończone mała triada - oznaczająca drugi jej ukochany zespół.

Nagle poczuła dość mocne szarpniecie, odwróciła się w stronę owego sprawcy i wyciągnęła słuchawki z uszu.
Koło niej stała jedna z owych starszych Pań.
- Dziecko ty nie masz za grosz wstydu, wyglądasz jakbyś czciła Szatana! Twoi rodzice musza się za ciebie wstydzić! Będę się modlić o nawrócenie dla ciebie! - dziewczyna zaśmiała się lekko, po czym odpowiedziała grzecznie.
- Ależ mi to nie potrzebne, proszę się modlić o zdrowie dla Pani.
Po czym znów założyła słuchawki, nie słysząc już odpowiedzi kobiety, do końca podróży obyło się bez żadnych niespodzianek.

Na właściwym przystanku wysiadła z owego autobusu i ruszyła ku klubowi, po około 15 minutach była na miejscu.
Pod Proximą zauważyła zaledwie garstkę ludzi, dziewczyna usiadła koło bramy i czekała. Gdy wybiła 19 i zaczęli wpuszczać, za niebieskowłosą stała już dość pokaźna liczba, w większości młodych osób ubranych na czarno.
Po sprawdzeniu biletów i o paskowaniu, pobiegła pod scenę. Chwyciła obiema rekami barierkę i podniosła wzrok. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, widziała dokładnie każdy skrawek sceny i instrumenty, to wszystko było na wyciągnięcie reki. Ludzie zaczęli biec, odwróciła się i zobaczyła czarna fale zmierzającą w jej kierunku, uśmiechnęła się i spojrzała na scenę, zaczęło się robić coraz ciaśniej.
Koncert trwał od godziny i czuła, ze niedługo dobiegnie końca. Pot lał się z jej ciała, była zmęczona, choć tego nie odczuwała, skakała, śpiewała razem z muzykami, zdzierała sobie gardło, ale była szczęśliwa. Patrzyła jak jej idole latają po scenie, miała nawet wrażenie, ze Ash raz się do niej uśmiechnął, choć wiedziała, że to nie realne.

Jedyny moment gdzie mogła zapomnieć o całym świecie, złych momentach w swoim życiu, gdzie nic się nie liczyło, było tylko tu i teraz, własnie trwał.
Tłum śpiewał z wokalistą każde słowo piosenki, wywołując na twarzach muzyków niewyobrażalną radość.



Usłyszała ostatnie dźwięki " In the end", muzycy zaczęli dziękować za dzisiejszy koncert, powoli schodzili ze sceny z zauważalna radością na twarzach.

Czuła rozpierające ja szczęście, choć koncert dobiegł końca, ona nadal była w innym świecie.
Tłum zaczął powoli wychodzić z klubu, wraz z nią.
Gdy wydostała się w końcu z Proximy była 24, godzine temu odjechał jej ostatni autobus, na następny musiała czekać do 5.

Powolnym krokiem, z uśmiechem wypisanym na jej alabastrowej twarzy, nucąc piosenki zespołu, ruszyła ku parkowi, który mieścił się nieopodal klubu.
Przeszła miedzy dwoma dużymi dębami i ruszyła ciemna alejka przed siebie, skręciła w jedna z dróżek i usiadła na ławce blisko ogromnych, pięknych, opatulonych mrokiem nocy, wierzb.
O dziwo nie bała się, choć ciemność otaczała ja z każdej strony, przerywana jedynie rzadkimi stróżkami światła bijącego z lamp.
Wiedziała ze jest łatwym kaskiem dla gwałcicieli, morderców i innych szumowin tego wielkiego miasta. Siedząc w środku parku, w kompletnych ciemnościach, ale było jej wszystko jedno, adrenalina która pojawiła się w czasie koncertu nadal z niej nie uchodziła.
Wyciągnęła telefon, napisała esemesa do swojej matki, informując ja że wróci rano, lecz nie dostała odpowiedzi, nie zdziwiło ja to specjalnie. Następnie napisała kolejnego, tym razem do swojej jedynej przyjaciółki.
- " omg,omg. Mam nadzieje, ze cie nie budzę, a nawet jeśli to masz pecha :D. Zdarłam sobie gardło, ale było warto, zadzwonię do ciebie rano i opowiem wszystko ze szczegółami! Było zajebiście <3" - przeczytała jeszcze raz SMS, po czym wysłała.
Po chwili poczuła wibracje charakterystyczna dla przychodzącej wiadomości. Spojrzała na wyświetlacz " Gloria ", odblokowała telefon i zaczęła czytać.
- "Kurwa, jak Boga nie kocham zapierdole cie, daj mi spać człowieku. Ciesze się, że jesteś zadowolona, ta noc ci się należała, zadzwoń rano, a teraz daj mi spać! Dobranoc <3"
Zaczęła się śmiać. Kochała ta małą istotkę, była dla niej jak siostra, jej jedyna przyjaciółka, która mieszkała ok 300 km od niej. Nigdy nie miały okazji aby się spotkać, lecz to nie zepsuło ich relacji, obie wiedziały, ze w końcu, któregoś dnia będzie im dane się przytulic, miała tylko ja.

Po odczytaniu wiadomości zaczęła oglądać zdjęcia na Facebooku z dzisiejszego koncertu, o dziwo było ich już dość sporo, nawet nie zorientowała się jak szybko upłynęła jej godzina.
Poczuła wibracje swojego iPhone, spojrzała na wyświetlacz "numer nieznany". Zdziwiła się, ponieważ był środek nocy, ale postanowiła odebrać.
- Słucham. - wstała z ławki i podeszła do drzewa, zaczęła jeździć ręka po jego korze.
- Czy mam przyjemność rozmawiać z Amanda Szczebel? - odparł nieznany głos po drugiej stronie słuchawki.
- Tak, z kim mam przyjemność?
- Z tej strony Kuba Figel ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie. Przykro mi, ale Pani rodzice mieli poważny wypadek, Pani ojciec nie żyje, a matka jest w stanie krytycznym, nie mamy pewności czy przeżyje. Jeśli mogłaby Pani zjawić się jak najszybciej w szpitalu. - osunęła się na ziemie, nie słuchając dalszych słów mężczyzny.

Czuła łzy zbierające pod jej powiekami, słowa lekarza nie dochodziły do niej, nie rozumiała tego co powiedział, jej ojciec nie mógł umrzeć, to nie realne. Zaczęła zanosić się płaczem.
- Halo? - usłyszała głos w swoim telefonie, który nadal trzymała przy uchu.
- T-tak przyjadę. - rozłączyła się

Dziewczyna podkuliła nogi pod brodę, schowała twarz w dłoniach, zanosiła się jeszcze większym płaczem.
Nie wiedziała co sie dokładnie stało, ale jej ojciec nie mógł umrzeć, bała się o matkę. Zastanawiała się co będzie jeżeli ona tez umrze.
- Dlaczego? - szepnęła sama do siebie.
Targały nią przeróżne emocje. Zaczęła cała się trząść od płaczu.

On nie mógł umrzeć, to jej tatuś. Całował ja do snu i w tej chwili nie było ważne, że nie zrobił tego od 10 lat, był jej tata, mimo wszystko go kochała, to nie może być prawda. Teraz już nie były ważne te wszystkie kłótnie, wyzwiska, momenty w których ja poniżali.
- Tato, proszę tatusiu wróć. - łkała coraz bardziej, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Chciała żeby ktoś właśnie jej powiedział, że to tylko głupi żart, że nic się nie stało, że jej rodzice są w domu.
Zanosiła się co chwile nowymi falami płaczu.


Nagle poczuła dłoń na swoim ramieniu, do jej nozdrzy doszedł przyjemny zapach lawendowego żelu pod prysznic i mocnych lecz przyjemnych męskich perfum, te dwa zapachy idealnie współgrały ze sobą, mieszając się z wonią papierosów. Przerażona podniosła zapłakaną twarz. Spojrzała na mężczyznę ubranego w czarny dres i bluze z kapturem nasuniętym na głowę, kucajacego przed nią

Mogła dostrzec hebanowe kosmyki włosów, opadające na bladą twarz mężczyzny i ten błękit tęczówek, którego intensywność podkreślała rozmazana kredka do oczu. Jego oczy patrzyły wprost na nią...






...

Polacy zdobyli pierwszego gola dzisiejszego wieczoru, a ja dodałam pierwszy rozdział!
Mam nadzieję, że się podoba.
Liczę na komentarze z waszą opinią :)
Chyba nie muszę się pytać, kto jest owym dresiarzem, którego dziewczyna napotkała na swojej drodze? :D

Do następnego razu :)

3 komentarze:

  1. Idziesz jak szczała, miśku! Pisz dalej, Twoja Kinia ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest coraz lepiej! Chcę więcej. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Super mordeczko :D Podoba mi się bardzo. Lecę czytać rozdział 2 :D

    OdpowiedzUsuń